czwartek, 28 lutego 2013

Polędwiczki wieprzowe na stojąco



Inspirację zaczerpnęłam ze, skądinąd bardzo interesującej, strony www.wielkapysznosc.pl
Oczywiście nieco zmodyfikowałam  i powstało bardzo smaczne mięsko do przygotowania w 30 minut, z czego 20 minut to czas smażenia i dopieszczania mięska. Jeśli Wasze paluszki okażą się mniej sprawne i zawijanie potrwa nieco dłużej to obiad będzie ciut później.

W oryginale do polędwiczek był sos, który zrobiłam zgodnie z przepisem. Synowi smakował bardzo, a mnie… bardzo średnio. Stąd następnym razem zrobię sos balsamiczny po swojemu.

1 średniej wielkości polędwiczka to akurat dla dwóch osób, więc skoro głodnych więcej to i mięsa trzeba nabyć więcej.

Polędwiczkę dokładnie osuszyłam po umyciu, obrałam z powięzi wszelakich. Oddzieliłam tę część, która odstaje ze swej natury, a resztę pokroiłam w równe słupki, ok. 3-4 cm. Każdy plaster położyłam na desce tą powierzchnią, po której szedł nóż, lekko przycisnęłam i natychmiast przywróciłam kształt. Chodzi o to, by nieco mięso zmiękczyć, ale jednak go nie rozerwać. Każdy słupek mięsa owinęłam plastrem szynki szwarcwaldzkiej (złożonym na pół, bo był za szeroki w stosunku do wysokości słupka) i spięłam wykałaczką. Posoliłam i popieprzyłam po obu stronach (tylko mięso).



Na dobrze rozgrzanej oliwie smażyłam każdy słupek, w pozycji stojącej, 2-3 minuty, a następnie wstawiłam patelnię z mięsem do nagrzanego do 180 st.C, piekarnika. Na 10 minut. Gdy mięso już się pod palcem nie ugina znaczy, że gotowe. Gdyby jeszcze było zbyt miękkie zostawiamy w piecu na kilka minut. Jednak z polędwicą każdą jest tak, że za krótko i za długo dopiekana nie jest dobra. Wyjęta zbyt szybko może być różowa w środku (chyba, że ktoś lubi), a za późno – zrobi się sucha i żylasta. Natomiast gdy w sam raz, mimo, że to nie jest mięso miękkie jak dla niemowląt to zachowuję swoją cudną soczystość, a nie jest już surowe. To jest moment, gdy jest najsmaczniejsze.

Wcześniej przygotowałam sos:

- 30 ml białego wytrawnego wina

- 30 ml octu balsamicznego

Wlałam do garnuszka, zagotowałam i odparowałam o połowę. Dodałam sól, pieprz oraz 100 ml śmietany 30%. Zagotowałam ciągle mieszając. Jeśli za rzadkie trzeba jeszcze gotować do właściwej konsystencji. Gotowy wygląda jak rozpuszczona czekolada mleczna.

Jak już mówiłam mnie by bardziej pasował sos balsamiczny robiony z sosu sojowego, octu balsamicznego i odrobiny miodu lub cukru (można także dodać trochę wody, a całość zagęścić mąką kartoflaną).  Słodycz ze śmietany przełamywana kwasem octu balsamicznego mi jakoś nie pasuje.

Do tego zrobiłam zwyczajna sałatkę z pomidorów, czerwonej cebuli, kilku listków bazylii posiekanych, przyprawioną solą, pieprzem i oliwą z oliwek

czwartek, 21 lutego 2013

Bitki wołowe i sałatka niespodzianka



Na pytanie co na obiad Syn odpowiada najczęściej „kawał mięsa”. No to proszę bardzo.
Wołowinę z udźca najlepiej kroimy na plastry ok. 1-1,5 cm grubości, w poprzek włókien. Plastry nie muszą być duże w obwodzie. Wszak kawał mięcha może się składać z wielu kawałków. Rozbijamy plastry wołowiny, wcześniej dokładnie je osuszając. W misce mieszamy 3-4 łyżki ciemnego sosu sojowego, 2 łyżki octu balsamicznego i 3-4 łyżki oleju. Mieszamy, aż powstanie zawiesina (olej z kwasem tworzy zawiesinę).  Jeśli nie mamy octu balsamicznego można dodać…. kieliszek wódki. Spoko – alkohol wyparuje. Wkładamy plastry mięsa do marynaty na nie mniej niż 1 godzinę, ale najlepiej zamarynować poprzedniego dnia. Przechowujemy w lodówce.
Następnie, na ręczniku papierowym, osuszamy nieco mięso, a pozostałą marynatę zachowujemy.
Każdy plaster mięsa oprószamy mąką i osmażamy krótko na silnie rozgrzanym oleju. Mięso przekładamy do garnka, w którym mięso będziemy dusić. Zmniejszamy grzanie pod patelnią i na pozostałym tłuszczu smażymy pokrojoną w pół plasterki cebulę oraz posiekany czosnek. Gdy się zeszkli dodajemy kilka, pokrojonych w paseczki, suszonych pomidorów (ja używam takich w zalewie z oleju). Przesmażamy razem krótko i przekładamy, łyżką cedzakową, czyli odsączając z tłuszczu do mięsa. Jeśli mamy to wkruszamy także 3-4 suszone grzybki. Do garnka przelewamy pozostałą marynatę i zagotowujemy. Teraz dodajemy gorącej wody, nie zakrywając mięsa. Dusimy niezbyt szybko (1,5 do 2 godzin) co jakiś czas mieszając i uzupełniając sos.
 



To naprawdę pyszny „kawał mięsa”.










Do bitek zrobiłam sałatkę niespodziankę. Niespodziankę dlatego, że nie powstawała wg jakiegoś obmyślonego przepisu, ale z tego co było w lodówce, a co należało szybko zużyć. Stąd do miski poszło najpierw pół puszki groszku konserwowego (wczoraj otwarta puszka dłużej stać nie mogła). Następnie okazało się, że została jedna, smutna bo sama, łodyga selera naciowego. Po obraniu z włókien i pokrojeniu w cieniutkie plasterki dołączyła do groszku. Następnie poszła marchewka starta na tarce o grubych otworach i tak samo starte jabłko. Potem dodałam małą czerwoną cebulkę, co to ją wczoraj obrałam z łusek, a później się okazało, że to za dużo do surówki z kiszonej kapusty. Na koniec poszatkowałam kawałek kapusty włoskiej, co to leżał w szufladzie jarzynowej kilka dni. Wszystko tylko lekko posoliłam i wymieszałam. W kubeczku wymerdałam kopiastą łyżkę majonezu z małą łyżeczką ostrej musztardy i połączyłam z surówką. Nawet się nie spodziewałam, że tak pyszna sałatka powstanie.

wtorek, 19 lutego 2013

Pstrąg pieczony i surówka z kiszonej kapusty

Pstrąg to bardzo smaczna rybka. Nie da się ukryć. Wędzony, grillowany, w galarecie....w każdej postaci pycha. Jako danie obiadowe najczęściej przygotowuję pieczonego w folii aluminiowej. 

Pstrąga w całości, dokładnie płuczemy (znaczy najpierw wywalamy to, co ma w brzuszku) i dokładnie osuszamy ręcznikiem papierowym, także wnętrze. Solimy wewnątrz i na zewnątrz, obsypujemy mielonym, czarnym pieprzem. Do środka ryby wkładamy: plasterek cytryny (wcześniej sparzonej wrzątkiem, bo cytryny używamy ze skórką), ziółka jakie mamy (ja miałam lubczyk i majeranek, więc dałam po kilka gałązek jednego i drugiego), po 1 pokrojonym ząbku czosnku. Po wierzchu skrapiamy oliwą z oliwek i każdą sztukę zawijamy w folię aluminiową tak cwanie, by zawartość, gdy puści sok, nie wypływała oraz by łatwo było rozchylić folię przed rumienieniem, w trakcie pieczenia. Tak zapakowaną rybę wkładamy do lodówki na ok. godzinę. Paczuszki układamy na blasze i na środkowym poziomie wstawiamy do pieca nagrzanego do 190-200 st. C. Pieczemy 15 minut po czym wystawiamy blachę, rozchylamy folię alu tak, by ryba mogła się zrumienić i wstawiamy ponownie do pieca, na kolejne 15 minut. 
Po tym czasie, każdy zabiera sobie paczuszkę i ....rozgrzebuje na swoim talerzu.












Do tego najczęściej robię surówkę z kiszonej kapusty poszatkowanej, wymieszanej z połową czerwonej lub zwykłej, cukrowej cebuli, posiekanej drobniutko, startym jabłkiem i startą jedną marchewką. Do tego cukier, pieprz mielony, trochę oleju. Wystarczy na pół godziny odstawić i jest bardzo smacznie i bardzo zdrowo.

Wątróbka drobiowa i puree ziemniaczane



Albo ktoś lubi albo do ust nie weźmie. Stąd podpowiedź jak ją w najprostszy sposób zrobić jest tylko dla połowy ludzkości.

Świeżutką wątróbkę płuczemy dokładnie na sicie. Dobra wątróbka jest zwarta, nie rozłazi się w palcach. Każdą kroimy na 3-4 kawałki odrzucając białą żyłkę.

Wrzucamy do miski z dwiema łyżkami mąki pszennej i otaczamy każdy kawałek. Przygotowujemy:

- 1 cebulę pokrojoną w piórka

- 1 jabłko obieramy, usuwamy gniazdo nasienne i kroimy w cienkie ćwierćplasterki.

Rozgrzewamy olej, przesiewając przez palce, pozbywając się nadmiaru mąki, wrzucamy wątróbkę na tłuszcz. Niestety strzela tłuszczem na boki. Mieszamy tak, by każdy kawałek osmażył się ze wszystkich stron, wrzucamy cebulę i jabłko i teraz dopiero solimy. Gdyby posolić wątróbkę przed smażeniem stwardnieje i będzie do niczego. Poza solą doprawiamy mielonym pieprzem i majerankiem. Zmniejszamy nieco grzanie i dusimy wszystko razem do chwili, gdy cebulka zmięknie, a jabłko prawie się rozpada.

Nie jest to potrawa do odgrzewania. Przyrządza się ją szybko, ale trzeba od razu jeść.

Ja podaję ją z kiszonym lub konserwowym ogórkiem i ziemniaczanym puree.

Puree robię najprościej jak się da: ugotowane, gorące ziemniaki, odlewam i po odparowaniu, w garnku duszę takim …. dinksem do duszenia ziemniaków (jak się to do diabła nazywa?), dodaje łyżkę masła, pół kubeczka (ok. 70 g) podgrzanego w mikrofali mleka, czasem, jak trzeba nieco soli oraz szczyptę gałki muszkatołowej (niekoniecznie). Dokładnie mieszam i jest moje ulubione puree.

środa, 13 lutego 2013

Szare kluchy i kapusta kwaszona (zasmażana)



Zastanawiam się czy zamieszczać zdjęcia. Szare kluchy bowiem, wyglądają jak…..szare kluchy. Szczególnie w wersji takiej jak lubi T., mąż znaczy. Jednak uznałam, że inaczej nie będziecie wiedzieć o czym właściwie mówię.

Szare kluchy, w wersji ładniejszej, gdzie są widoczne pojedyncze kluseczki robiła moja mama jako dodatek do czerniny. W wersji ulubionej przez T., a przeze mnie polubionej, szare kluchy robiła moja teściowa.

Porządne szare kluchy są z sobą połączone, sklejone nieco, choć wcale nie są zlepioną masą.

Ok. 20-25 dg dobrego, chudego, wędzonego, ale nieparzonego boczku kroję w kostkę, wrzucam na suchą rozgrzaną bez przesady patelnię i wysmażam. Gdy się lekko skurczy dodaję 3 łyżki oleju, zmniejszam grzanie i pomalutku wysmażam boczek do zgrabnych skwarek. Gdy gotowe odstawiam, mogą sobie wystygnąć.






80 dg ziemniaków ścieram na tarce lub w malakserze najdrobniej jak mi maszyna pozwala. Gdy robię kluchy z letnich ziemniaków, które mają dużo wody, odstawiam ziemniaczaną masę na ok. 15 minut i zlewam znad ziemniaków trochę wody. Ale oczywiście nie osuszam masy do cna, bo cały cymes szarych kluch zawiera się w skrobi, która w większości jest w wodzie ziemniaczanej.

Z zimowych ziemniaków nie odlewam wody. Do masy ziemniaczanej dodaję sól, pieprz mielony, pół jajka i mąkę pszenną. Mieszam. W międzyczasie zagotowuję duży gar wody, mocno osolonej.  Gdy woda wrze, nieco zmniejszam pod nią grzanie i kładę na wrzątek niewielkie kluseczki, za każdym razem zanurzając łyżkę w wodzie. Gdy całe ciasto zamieniło się w kluski, dokładnie mieszam i czekam aż się kluchy zagotują (bez przykrycia bo na bank wszystko wykipi!). Następnie odlewam na sito i…prawie natychmiast wracam z kluskami do garnka. Po prostu nie można ich dokładnie odcedzić, jak na przykład robi się to w przypadku makaronu czy pierogów. Garnek z kluskami wraca na piecyk, ale mocno redukuję grzanie. Ot, tyle co gorąco się utrzymuje. Do klusek przekładam skwarki z tłuszczem, energicznie mieszam i pozwalam się potrawie zagotować oraz…zlepić.

Podawać trzeba kluski od razu, gorące. My nie lubimy odgrzewanych, ale są amatorzy, którzy odgrzewają kluski na patelni, z odrobiną wody i uważają, że są nawet lepsze. Nie potwierdzam.


Do szarych kluch niezbędna jest kiszona kapusta. 











Niby każdy wie jak ją przyrządzić, tylko, że każdy robi ją inaczej. Moja wersja zakłada, że do garnka o grubym dnie wkładam łyżeczkę smalcu (można zastąpić olejem, ale to ze szkodą dla smaku. Kapucha lubi smalec i już!). Zanim się dobrze rozgrzeje już wrzucam sporą cebulę, pokrojoną w piórka, a po chwili jedno winne, nieduże jabłko, obrane ze skórki i pokrojone w plasterki cienkie. Duszę razem do chwili, gdy jabłko prawie się rozpada. Teraz dodaję poszatkowaną kiszoną kapustę, dwa listki laurowe, roztłuczone w moździerzu ziarnka ziela angielskiego, trochę kminku i pieprzu czarnego oraz łyżeczkę cukru. Mieszam, podlewam odrobiną wody i na średnim ogniu, pod przykryciem duszę. Czasem zaglądam i ewentualnie uzupełniam wodę dbając, by nie było jej nigdy w nadmiarze. Gdy kapusta miękka można podawać – taką ja lubię najbardziej, albo dodać płaską łyżkę mąki, energicznie zamieszać i kapustę zasmażać przez kilka minut – jak lubi T. 


Wielkopolskie (a może nie tylko?) szare kluch to super jedzonko. No i nadaje się jako danie postne, jeśli ktoś umie przymrużyć oko na boczek i smalec.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Dorada pieczona



Po raz pierwszy kupiłam doradę (bo nie było pstrągów) i przyznam, że nie spodziewałam się, że to taka smaczna ryba.
Pogrzebałam po necie szukając przepisu i korzystając z wielu zrobiłam po swojemu.
Po mojemu wyszła bardzo dobra.
Ryby opłukałam i bardzo dokładnie osuszyłam, także w środku. Posoliłam, oprószyłam pieprzem świeżo zmielonym. Do wnętrza każdej z ryb włożyłam po dwa pół plasterki cytryny (wcześniej sparzonej, bo plasterki były ze skórą) i po ząbku czosnku podzielonym na kawałki. Każdą rybę owinęłam boczkiem. Ryby poukładałam na blasze, wyłożonej folią aluminiową i posmarowanej olejem. Także z wierzchu ryby posmarowałam cieniutko olejem. Następnie posypałam mieszanką ziół do ryb i dodatkowo tymiankiem. Obok na blasze poukładałam grube plastry ziemniaków, obgotowane wcześniej we wrzątku przez 5 minut. Ziemniaki posypałam solą i kminkiem.
Ryby i ziemniak są gotowe po 25-30 minutach od chwili wsunięcia blachy do pieca, nagrzanego do 180 st. C. Proponuję na ostatnie 5 minut (czego ja nie zrobiłam, a szkoda) włączyć funkcję grill lub podnieść blachę poziom wyżej, by ryby bardziej się zrumieniły

niedziela, 3 lutego 2013

Sałatka czyli pomysł na kolację



No może potrzeba trochę więcej czasu niż na zrobienie kanapek z kiełbasą. Ale za to jaka uczta do kubków smakowych! Pomysł świetnie się sprawdza, gdy wpadną przyjaciele na winko i trzeba by coś podać do zjedzenia, a chcemy uniknąć długotrwałych przygotowań, a później zbierania wielu brudnych naczyń.

Taką sałatkę podaje się poporcjowaną. Każdemu duży talerz i sztućce.


Podam kilka wariantów. Spróbujcie raz, a potem, jestem pewna, każdy wymyśli kilka następnych, własnych, ulubionych…

Podstawą każdej jest sałata lodowa lub rukola albo obie zieleniny, pół na pół. Następnie decydujemy się na drugi składnik, który ma być podstawą. Może to być szynka parmeńska albo szwarcwaldzka czy inna dojrzewająca, albo zwykła szynka albo łosoś wędzony. Trzeci niezbędny element to sos, dobrany w zależności od składników. A dalej …. dalej co tam nam podpowiada wyobraźnia i zawartość lodówki.

Sałatka na zdjęciu, którą podałam dziś na kolację, składa się z szynki szwarcwaldzkiej (zwinięte ruloniki cieniutkich plasterków), rukoli, sałaty lodowej, czerwonej cebuli w bardzo cieniutkich plasterkach, połowy ogórka zielonego, pokrojonego w pół plasterki (ogórek został pozbawiony pestek), garści czarnych oliwek pokrojonych w plasterki, garści pomidorków koktajlowych poprzekrawanych na połówki, garści kaparów oraz, co ważne, po dwie połówki gruszek z syropu na porcję, pokrojonych w plasterki. W takim „mięsnym” zestawie można zamiast gruszek dodać pokrojonego w cienkie plasterki soczystego melona. Sałatka nabrała wyrazu dzięki sosowi, który został umieszany z 3 łyżek musztardy,1 łyżki miodu, soku z cytryny, oliwy z oliwek, szczypty soli i 2 łyżek wody.

Na talerzach rozkładamy dobrze osuszoną zieleninę, polewamy ją dwiema łyżkami sosu, a następnie rozkładamy wszystkie składniki, znów polewamy sosem, a na wierzch ścieramy nieco parmezanu (albo nie).

Kilka dni temu była u mnie sałatka z łososiem wędzonym, w której nie było gruszek i parmezanu, za to sos był zrobiony z oliwy, odrobiny wody, szczypty soli, soku z połowy cytryny i 2 płaskich łyżeczek cukru.
Na zdrowie!


Wołowina po chińsku



Post Scriptum napisane na końcu, ale wklejone na początek, co by się nikt nie zniechęcał, że przepis pracochłonny. W sumie w 45 minut obiad gotowy, tylko mnie się coś dzisiaj włączyły dygresje i notka gigantyczna wyszła.



Syn jest wielbicielem mięsa wołowego. Wołowina to „trudny” materiał, bo wymaga długotrwałej obróbki, a bywa, że efekt jest niezadowalający. Często jest sucha albo po prostu włóknista i twarda. No, chyba, że się ma na nią metodę. Jeśli do tego lubicie azjatyckie smaki i aromaty, to wołowina po chińsku jest idealnym daniem. 


Potrzebne:

- ½ kg ładnej, chudej wołowiny, co wcale nie znaczy, że musi to być polędwica wołowa, która ma dość absurdalnie wysoką cenę

- 2 marchewki

- 1 cebula

- 1 por (biała część)

- 3 liście kapusty pekińskiej

- 200 g (puszka lub słoiczek) pędów bambusa (niekoniecznie, ale miło by było)

- garść grzybków mun (znam tylko z firmy Tao Tao)

- ½ czerwonej papryki

- 2 ząbki czosnku

- 2-3 łyżeczki cukru

- 1-2 łyżki octu (ja daję spirytusowy, bo po odparowaniu nie zostawia aromatu, ale może to być ocet winny)

- sos sojowy

- trochę imbiru w proszku (lub jeśli ktoś woli 2 cm korzenia świeżego imbiru, drobniutko posiekanego)

- 2 łyżki słodko-pikantnego sosu chilli firmy Tao Tao (niekoniecznie, ale podbija smak)

- olej

- chiński makaron – może być tzw 3 minutowy, ryżowy czy jaki tam lubimy. Od biedy kupujemy 2-3 paczki zupek chińskich, paczuszki z przyprawami wywalamy, a makaron zalewamy wrzątkiem i odcedzamy po 5 minutach

- łyżka mąki ziemniaczanej do zagęszczenia potrawy

Marynata:

- 4 łyżki sosu sojowego

- 4 łyżki białego wina (albo 1-2 łyżeczek czystej, białej wódki)

- 4 ząbki czosnku

- płatki suszonego chilli albo pół świeżej papryczki chilli

- 2 łyżeczki cukru

- sok z połowy cytryny

Wołowinę myjemy, dokładnie osuszamy, ciasno zawijamy w folię i wkładamy do zamrażalnika. Po pół godzinie odwracamy paczuszkę w zamrażalniku, by podmroziła się równo. Gdy czujemy, że po wierzchu już zamarzła, a w środku jeszcze miękka wyjmujemy i ostrym dużym nożem kroimy najcieńsze jak umiemy plasterki. Jeśli są duże to dzielimy ja na pół, by nie były większe jak 3 x 3 cm, ale oczywiście nie muszą być kwadratami. Zostawiamy na 15 minut, by się całkiem rozmroziły. Zalewamy grzybki mun wrzątkiem. Przygotowujemy w tym czasie marynatę łącząc wszystkie jej składniki, przy czym czosnek najlepiej ścieramy na drobnej tarce albo rozmiażdżamy w moździerzu. Kawałeczki mięsa wkładamy do marynaty, mieszamy i zostawiamy w lodówce na pół godziny (albo dłużej). W tym czasie przygotowujemy warzywa. Marchewki kroimy w zapałki. Cebulę w piórka. Por w plasterki. Kapustę pekińską troszkę inaczej: zielone części w paski i robimy osobną kupkę z nich, a białą, twardszą część w kawałki 2 centymetrowe. Paprykę w zapałki. Grzybki mun w cienkie paseczki. Czosnek w plasterki.

Całość najlepiej robić w woku. Nie dlatego, by zachować styl chiński, ale dlatego, że wok to mądre urządzenie. Niby micha do smażenia, tyle tylko, że na samym dnie, przylegającym do płyty czy palnika gazowego temperatura jest najwyższa. Tu odbywa się smażenie. Trochę ponad, na bokach temperatura jest nieco niższa, więc następuje proces duszenia. A jeszcze wyżej, przy samym brzegu temperatura jest najniższa i jedzonko odpoczywa. Jak się dowiedziałam tajemnica chińskich potraw robionych w woku polega na tym, że co chwila, na zmianę,  podnosi się i obniża  temperatura przygotowywanego jedzenia.

Tak więc do woka wlewamy dwie łyżki oleju i mocno je rozgrzewamy. Wrzucamy czosnek i dość szybko, by czosnek się nie spalił, dodajemy grzybki mun. Mieszamy (zresztą cały czas, podczas tego gotowania mieszamy). Następnie, co ok. 1-2 minuty, w kolejności: marchewka, grzybki, cebula, por, papryka, twarde części kapusty pekińskiej. Na sam koniec zielone części kapusty i pędy bambusa. Teraz od razu dajemy 2 łyżeczki cukru i dwie łyżki octu, szczyptę imbiru. Mieszamy i przekładamy do innego naczynia. Woka wycieramy dokładnie ręcznikiem papierowym. Rozgrzewamy od nowa, wlewamy łyżkę oleju, rozgrzewamy i przekładamy wołowinę wraz z marynatą. Smażymy zamieniając miejscami kawałki mięsa do chwili, gdy całe zbrązowieje. Posmakujcie kawałek – na pewno już miękkie. Teraz wracamy do woka z warzywami, dokładnie mieszamy, podlewamy odrobiną wody i smakujemy. Jeśli trzeba dodajemy sosu sojowego, cukru, czy też octu, a najlepiej sosu Tao Tao. Odrobinę mąki ziemniaczanej rozrabiamy w kubeczku z zimną wodą i zawiesiną zagęszczamy danie. Teraz można dołożyć przygotowany wcześniej makaron i dokładnie wymieszać albo makaron podać osobno i każdy na talerzu miesza w żądanej proporcji.

Wołowinka palce lizać. Spróbujcie


Smażone udka z kurczaka i sałatka z modrej kapusty



Zacznę od modrej kapusty, co by Dreamu też na spokojnie przeczytała cały wpis, a nie przebiegała nerwowym wzrokiem tekstu, czy aby tajemnicy wielkiej nie zdradziłam. Nic nie zdradziłam, pokazuję tylko.

Dla niewtajemniczonych: sałatka jest wg tajnego przepisu dreamowej teściowej. Dostałam przepis, ale pod warunkiem, że opis jak ją zrobić, do grobu zabiorę. To też do testamentu, co to go już dawno napisałam, dopisałam punkt z przepisem na sałatkę, z zastrzeżeniem, że mogą z niego korzystać córka i synowa TYLKO DO WYŁĄCZNEGO, domowego użytku.
No to udka. Myjemy i bardzo dokładnie osuszamy. W misce, w której udka się zmieszczą, mieszamy 3-4 łyżki oliwy z oliwek, sól, ostrą paprykę, majeranek, 2-3 ząbki czosnku najlepiej roztarte z solą. Nurzamy w miksturze mięso i tam gdzie się da także smarujemy pod skórą. Wkładamy do lodówki na godzinę (albo na całą noc). Następnego dnia rozgrzewamy patelnię teflonową, bez tłuszczu. Układamy udka i osmażamy z jednej strony,
 gdy rumiane odwracamy, obok udek kładziemy po jednej na osobę marchewce pokrojonej w walce i dwie cebule podzielone w ćwiartki. Polewamy resztą zalewy, w której udka się marynowały. Gdy i z drugiej strony rumiane, zmniejszamy grzanie, dodajemy kawałek masła, jeszcze posypujemy suchym majerankiem i przykrywamy. Dusimy do miękkości mięsa i marchwi (cebula na pewno zdąży). Gdy miękkie odkrywamy patelnię , zwiększamy trochę grzanie, by nóżki zyskały chrupiącą skórkę.Na zdjęciu udka po dołożeniu jarzyn, a nie gotowe. Gotowej potrawie zapomniałam zrobić zdjęcie
Naprawdę szybko i naprawdę aromatycznie.